Nie pamiętam na czym skończyłem ostatnio, ale od M. bardzo ciężko wyjść. To znaczy łatwo się otwiera drzwi i zawiasy luźno chodzą, ale problem tkwi w braku chęci do opuszczenia jej mieszkania, a przede wszystkim jej towarzystwa. Pretekstem do przedłużania wizyty zwykle są zdjęcia także cykałem ile wlezie nawet jak mi się miejsce na karcie skończyło. To po prostu pasja, a z pasji się nie tłumaczy :)
Ostatnie promienie letniego słońca vs. pierwsze promienie jesiennego słońca zazwyczaj skłaniają do refleksji, spacerów i innych głupot. Wiadomo, że witamina D i niby mniej depresyjnie, ale dopiero w odpowiednim towarzystwie endorfinki śmigają zygzakiem po głowie.
Z biuścikami to jest tak, że jak raz się zacznie to ciężko przestać, ale z upływem czasu zaczynasz doceniać nie tylko cycunie, ale sam proces wydaje Ci się fascynujący. Z M. jest tak, że nawet fajnie się z Nią milczy albo wygląda przez okno, ewentualnie rozbiera. Fotografie są tylko wypadkową tego działania i same w sobie nie miałyby tak dużego znaczenia gdyby nie przypominały o tym co działo się w trakcie. Kółko się zamyka i tak naprawdę widz widzi co innego niż autor, ale i tak każdy myśli o cyckach. Proste.
Kiedyś jeszcze do Niej wrócimy, ale nie ma co filozofować. Trzeba brać się do roboty i dla przeciwwagi uskutecznić trochę biuścików w mniej romantycznym wydaniu. Chyba, że znowu dopadnie mnie klątwa jesiennej melancholii i z niegrzecznego wujaszka zostaną same wspomnienia. Jak się nie dać? Oto jest pytanie!
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.