Moja wycieczka nie trwała zbyt długo, bo uświadomiłem sobie, że jestem umówiony w siedzibie liestyle* z moją nową koleżanką. Poza tym wiatr nakurwiał prosto w oczy, bez względu na kierunek jaki obierałem. Poczułem się przez chwilę jak ten biedny z przysłowia i wcale nie było mi z tym dobrze. Zawróciłem przemierzywszy jedynie długość bloku, a wydawało mi się, że byłem już na innej ośce.
Przywitałem ją herbatą, kapciami i ciepłym spojrzeniem, w którym nie było ani krzty pożądania. Sama dobroć i zrozumienie. Trwało to ze 2 sekundy, po czym znowu byłem sobą.
Wyglądała na lekko przemarzniętą, ale mimo to zaproponowałem, żeby się rozebrała. Negocjowała dość twardo. Stawką była herbata. Może jestem fiutkiem, ale nie bez serca - przyrządzilem jej 250 ml. upragnionego naparu, według receptury z opakowania i to w kubku z mojej prywatnej pierwszej trójki, w których maczają usta tylko wybrane osobistości. Jak się później okazało wypiła jedynie 4 łyki. Może chciała zostawić na później, a może benzynka na powierzchni, spowodowana twardą wodą, uświadomiła jej, że ma przed sobą trunek nie najwyższych lotów.
Podczas gdy gwizdek już nie gwizdał, ale woda jeszcze dobrze nie wyhamowała, wróciliśmy do tematu ubrań.
Lekko zarysowany biuścik wesoło prężył się niczym uczeń wyrywający się do odpowiedzi. Jak tu takiemu prymusowi nie pozwolić się wykrzyczeć? W zgodzie, bez pośpiechu, przy dźwiękach niemodnej muzyki przystąpiliśmy do zdjęć. Ciuchy nadawały całości charakteru i spójności tematycznej, ale nie były niezbędne, co udało mi się udowodnić mojej nowej przyjaciółce bardzo szybko.
Jej zestaw podróżnika był bardzo ciekawie skomponowany. Oprócz bejsbolówki i kija do pozdrawiania z daleka ziomków, miała Instaxa 8, kasetę video i apap. Ten miks utwierdzał mnie tylko w przekonaniu, że chcę ją bliżej poznać. Kiedy z torebki wysypały się jeszcze zapałki czechowickie i dobry humor z 1993 roku - uznałem, że należą jej się brawa za wierność klasyce. Błyszczyk i lizak nie były niczym niesamowitym, ale przemknęło mi przez myśl, że chciałbym być jednym lub drugim, chociaż przez chwilę :D
Patrząc przez wizjer aparatu na plan, po którym poruszała się Ona, nabierałem pewności, że wszystko dobrze się ze sobą komponuje. Niebardzo pasował mi w tym wszystkim lekko zwiędły bukiet tulipanów, także dokonałem defloracji wazonu jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało. Ostatecznie wyleciał także sam wazon i kilkanaście innych rzeczy, aby nic nie odwracało uwagi od mojego tematu.
Po godzinie lub dwóch, kiedy wesołe uczucie dobrze spełnionego obowiązku zaczęło dawać o sobie znać, powiedziałem MAMY TO! po czym naciskałem wciąż spust migawki. Konsekwencja nigdy nie była moją mocną stroną, co wielokrotnie doprowadzało mnie w najfajniejsze zakamarki losu.
Sporo rozmawialiśmy i wszystko wskazuje na to, że trzeba będzie do tego wrócić, bo były to bardzo dobrze rozpoczęte rozmowy, które obydwoje chcemy dokończyć, nawet bez słów.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.