Tak się złożyło, że robimy urodziny liestyle* ze 3 razy w roku, ale jakoś mi to nie przeszkadza. To był piękny dzień i poskładaliśmy się jak scyzoryki, ale taki sport wybraliśmy i liczymy się z koniecznością twardego treningu. Uciekłem z aftera w obawie o zdrowie, a raczej życie. Wybrałem po prostu mniejsze zło, ale w międzyczasie w Domu Kultury działo się i tak dużo ciekawych historii, ale nie wszystkie Wam dzisiaj opowiem. Kto był ten wie, ten lamus kto nie.
Jak zwykle gorąco, jak zwykle blond, czarne i rude - tym razem jednak z przewagą blond, do których mam wielką słabość. Nie wiem czy jest sens pisać o tym jak było fajnie. Po prostu trzeba być na imprezkach liestyle* i starać się czerpać pełnymi garściami z dóbr, które oferuje atmosfera porozumienia ponad podziałami. Pod każdą postacią. Po bandzie.
Lubelskie biuściki są w pierwszej trójce w mojej prywatnej klasyfikacji. Oddech konkurencji z Białegostoku na karku lubelskich ślicznotek nie powinien jednak dawać im spokoju. Sam jestem ciekawy jakim wynikiem zakończymy październik. Jednocześnie jestem pełen nadziei i wiary w krakowskie i poznańskie wdzięki. Niech wygra lepszy! ( co nie znaczy, że większy).
Teezy i Majki wygrali ten melanż, zgrali się fantastycznie i nawet chyba powymieniali kasetami. Dziewczyny nie zawiodły, klub pękał w szwach jak jeansy managera, a zastępy endorfin uwalniały się w naszych głowach do samego rana. Browarki ścigały się z wódką w maratonie do mojego gardła. Dobiegły wszystkie, zdradliwe suki, czego żałowałem przez dwa kolejne dni, ale i tak było warto. Szkoda tylko, że nie moglem zostać dłużej, bo chciałem jeszcze chwilę pogadać z kilkoma koleżankami, a chyba najbardziej z Kasią. Noce powinny trwać dwa razy dłużej, bo w dzień to już nie to samo.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.