Wpadliśmy do klubu wcześniej niż zwykle, bo chyba jeszcze nie bylo 11ej. Tłum przed wejściem, tłum w środku - wiedziałem, że aparat nie będzie długo leżał w kieszeni...
machnęliśmy po jednym, ale 7 razy, żeby wódka się nie grzała i zaczęliśmy robić to co umiemy najlepiej - ogień!
Zobaczylem ziomeczka w oldskulowej bluzie Toy Machine i aż łezka zakręcila mi się w oku, bo miałem kiedyś blacik Eda Templetona. Zbiłem piątkę i poszedłem szukać nowych przyjaciółek.
Wlepa za wlepą leciały w jedynie słusznym kierunku - na biuściki. Dziewczyny bardzo chętnie, a wielokrotnie też grupowo prężyły wdzięki, aby zdobyć odznakę.
Nożyczki przy takich skarbach to wielkie niebezpieczeństwo. Ryzyko uszkodzenia tych dóbr natury sprowokowało mnie do odsunięcia delikwenta.
Ziomek w tshircie liestyle* zawsze spoko. Jeden z moich ulubionych, z Justynką <3
Ciocia Liestyle*. Siła spojrzenia czasami powstrzymuje mnie od zabawy w leśniczego biustów lub biustoszeryfa, ale tym razem byla bardziej wyrozumiała.
Panda i Franz strzelali z kulek. Kto je toczył - tego nie wiem, ale dziewczyny dzielnie im kibicowały.
Vixa!
Taka dziara.
O 4:30 Panda zamknął kramik i ruszyliśmy do domu...
...a po drodze spotkaliśmy jeszcze kilka dziewczyn, którym pod nogami szurał żółty, jesienny liść, w głowach szumiała wódka, a w stanikach hulal wiatr, bo długo ich na sobie nie miały :). Koniec.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.