W skrócie wyglądało to tak, że po bardzo udanym melanżu w klubie Czekolada udałem się do Mewy, ale po drodze było wiele przygód. Musiałem wyjść na plażę i to kilkukrotnie, ponieważ mój aparat cierpiał na głod biuścików, a na horyzoncie było sporo potencjalnych turystek do poznania.
Spotkałem takie dwie pod Grand Hotelem, ale chyba nie mieszkały w nim. Nie interesowało mnie to jakoś szczególnie. Przeszedłdem do konkretów. Jedna wstydziła się straszliwie, a ja namawiam tylko 2 do 3 razy, a później już tylko na piękne oczy czwart raz i macham łapą - idę dalej.
Biuścikiem nie można nazwać takich nieskromnych potworków. Biuściki to się na C kończą, a tu alfabet zaczął się rozpędzać w mojej głowie już na piątą literkę, ale może to tylko wódka podkręciła i tak już chorą wyobraźnię. Widywałem większe, widywałem mniejsze, ale te falowały jak dwa łóżka wodne dla skrzatów. Prosiły się o odrobinę uczucia, emocji, a przynajmniej ździebka atencji - to mogłem im zaoferować więc patrzylem i podziwiałem obsypując właścicielkę komplementami.
W sumie to było dziwne spotkanie. Jedna odmówiła pod pretekstem zimna, niechęci zdrady chłopaka i ogólnego porządnictwa. Druga nie miała z tym problemu - po prostu dusza człowiek. Trzecią spotkałem jakieś 200 metrów dalej zaraz po pożegnalnych uściskach z tandemem yin-yang.
Oto i ona. Zwinąłem ją spod jakiegoś klubu i poszliśmy na plażę. Zaganiała browarka z sokiem i poczęstowała mnie nawet dwukrotnie, a ja lubię takie gesty. Zrobiłem kilka zdjęć, porozmawialiśmy co tam u kogo się dzieje w kwestiach uczuć, pracy, melanży, sportu, rekreacji, hobby oraz dewiacji, po czym odszedłem z zamiarem powrotu, ale drogę zgubiła moja czwarta koleżanka - wodka.
Jutro opowiem Wam, że wcale nie jestem na Nią zły, bo naprowadziła mnie na całkiem jasny szlak usłany miękkim brukiem wakacyjnych piersi.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.