Powiem krótko: zgubiłem gdzieś paszport, był któryśtam sierpnia i tak zaczęła się nasza przygoda.
Chorwatki to szalone dziewczyny, ale dopiero jak się dobrze najedzą. Piją wszystko, rzadko pokazują cycki do kamery, ale bez hi-techu to już spoko. Porządne dziewuchy jednym słowem. Lokalesi mówią, że dają na drugiej randce, ale wyglądali raczej na takich co palą misję na pierwszej więc chuj wie jak to z tym chorwatkami naprawdę jest.
Adam potrafi zaskoczyć, rzadko pozytywnie, ale jednak. Namówił mnie żebyśmy podali się za masażystów i ogarnęli jakieś francuzki z pierwszego piętra, bo wyczaił je na basenie. Nie były brzydkie, były samotne i złapaliśmy eye-contact na ponad 4 sekundy. Taki znak to dla mnie deklaracja, a znaków nie powinno się ignorować - tak mówią w radio. Nie dość, że pomasowaliśmy to jeszcze zarobiliśmy hajs. Lepiej być nie mogło. Niestety prawie żadne ze zdjęć z tej akcji nie nadaje się do publikacji. Poza tym jednym, gdzie Adaś dosiada ręcznika obejmującego jedną z nich ( prawy górny róg). Oczywiście do niczego nie doszło, bo my nie jesteśmy tacy :)
Był z nami też Sir Ser, który zaraz po koncercie WU TANG padł ze stygmatami. Pozamiatało go na amen. Cuciliśmy go kwadrans i dopiero głos ODB (puszczany z głośnika rzecz jasna) podniósł go na dobre. Włączył sobie repeat i tańczył do rana.
Zaraz po koncercie zaczepił nas MethodMan i InspectahDeck czy dałoby radę zrobić sobie fotę z wujaszkiem i czy mamy wlepy liestyle*. Mieliśmy więc daliśmy. Dostali kilka Instaxów i nie mogli się nadziwić jak to się dzieje, że zdjęcie od razu wychodzi z aparatu. Obiecali pojawić się niedługo w Polsce i nieprzyzwoicie szybko dotrzymali obietnicy, bo byli dzień później na Coke'u w Krakowie. Tam akurat nas nie było i byli lekko zawiedzeni. Taki fan to już rzadkość, ale jak widać, zdarza się.
Byliśmy też pod takim mostem, gdzie wszyscy skakali zeń. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na fotunie. Jedno pamiątkowe na wypożyczonej furce i cisnęliśmy dalej. Kto trzeźwy ten prowadził czyli nie ja :)
Na lotnisku kawa było droga, cola ciepła, a kolejki długie i nieinteresujące, złożone głównie z dziadów i dzieci. Dziewczyny były gdzieś indziej i właśnie tam chcieliśmy być. Mieliśmy 3 opcje:
1. jednak samolot
2. autostop
3. prom
Adam jednak buchnął motor z koszykiem. Nie pytałem o nic. Wsiedliśmy i pojechaliśmy dalej szukać przygód i trwać w błogostanie wiecznego melanżu w towarzystwie pięknych pań - do Polski :) Benzyny wystarczyło ledwo za lotnisko, ale i tak było zajebiście. Przyjaciele to najpiękniejsza rzecz na świecie. Może kiedyś się jakiegoś doczekam :)
PS. Znalazłem jeszcze trochę fot więc jutro pewnie ciąg dalszy :)
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.