27 March 2011

Cziksy gotują #11

Dzisiaj opowiemy Wam o klasyce klubowego szaleństwa na pół gwizdka czyli o MOJITO. 
Proporcje naszego drinka są oczywiście przypadkowe, a kieliszek jest do Martini, ale kogo to obchodzi gdy cziksy są na pokładzie. Powitajcie cziksę #11 - Kasię.

 Do przyrządzenia MOJITO (w niektórych kręgach znane jako MODŻAJTO) będziemy potrzebowali rumu, sprajta, limonek, mięty i lodu. 

 Do kieliszka wlewamy trochę rumu. Na oko należałoby wypełnić go do 1/3 albo 1/4, w zależności od tego, czy chcecie konkretnie czy tylko trochę poczuć stan baśniowy.

 Kasia ma taki zwyczaj, że kroi z zamkniętymi oczami. Kroi dobrze i kroi równo. 

 Mięta z domowego ogródka jest niezastąpiona. Zielsko musi być naturalne i kropka.

Jeśli nie posiadacie moździerza ( tak jak my) możecie zmiażdżyć limonki i miętę używając 2 talerzy. Trzeba włożyć w tę czynność nieco wysiłku i napierać całym ciężarem ciała przerzucając od czasu do czasu zawartość talerza.

   Cedzenie nie jest obowiązkowe. Wszystko zależy od tego czy chcecie cedzić teraz czy później przez zęby. Kasia nie lubi jak jej coś pływa w kieliszku i używa cedzaka. Niby wszystko powinno znaleźć się w kieliszku, ale trochę lipa jak mięta przyklei się do jedynki i ktoś opowie dowcip.

 Sok z limonek i mięty jednym pewnym ruchem wlewamy do kieliszka. 

 Uzupełniamy sprajtem zostawiając trochę miejsca na kruszony lód. Pamiętajcie! Nie liczy się szybkość tylko technika. Wszystkie czynności róbcie powoli. Te szybsze też.

 Młotek do tłuczenia kotletów świetnie nadaje się do rozdrobnienia kostek lodu. Zwróćcie uwagę na rękojeść. Te drewniane świetnie leżą w dłoni, ale zwykle śmierdzą po kotletach. 

 Poszewka na poduszkę z bawełny eko będzie świetną otulinką do kruszenia kostek lodu. Zawijamy kostki jak kebaba, gdzie pitą ( rzecz jasna) jest poszewka. Tłuczek nastawiamy na 120bpm i bawimy się w Manieczki. VIXA, VIXA!!!

 Lód wrzucamy do kieliszka, tak aby utworzył warstewkę grubości 1cm. Drink jest już gotowy do spożycia. My jednak zwykle idziemy krok dalej...


...ale o tym opowiemy Wam innym razem. BON APPETIT!

20 March 2011

Cziksy gotują #10

No i stało się! Dotrwaliśmy do 10 odcinka CZIKS! Właściwie to podwójny jubileusz, bo Clara - bohaterka tego odcinka, właśnie obchodzi 18 urodziny. Nie bylibyśmy liestyle* gdybyśmy przepuścili taką okazję na gotowanie! 

 To było sobotnie popołudnie, trochę leniwe ale coś wisiało w powietrzu! Ding-dong! - ten dźwięk przeciął powietrze i spowodował przyspieszone bicie mojego serca. W progu stała Clara. Aż się w wargę ugryzłem żeby nie strzelić jakiejś gafy. Zaprosiłem ją do środka.
 Kompletnie zapomniałem, że umówiliśmy się na pieczenie tortu urodzinowego. Clara przyniosła spody do ciasta. W mojej przepastnej spiżarni były pozostałe składniki. Zapytała czy mam wódkę, bo ją boli ząb. Wobec ludzkiego nieszczęścia przejść obojętnie nie mogłem. Uśmierzyliśmy ból w mgnieniu oka.

 Bez zbędnych ceregieli skierowaliśmy się do spiżarni, a potem kuchni i zaczęliśmy zmagania z przygotowaniami do 18 urodzin Clary. Powiedziała że bez tortu nie wyjdzie ode mnie! Pomyślałem, że to nienajgorszy scenariusz i uśmiechnąłęm się pod wąsem. 

 Ta dziewczyna jest fantastyczna. Kuchnia to jej żywioł. Mógłbym tak patrzeć w nieskończoność jak miksuje śmietankę 36% ze śmietanfixami z Kerfura. 
 Niebardzo wiedziałem jak jej powiedzieć, że istnieje ryzyko ubrudzenia się i że może powinna zdjąć swój tanktop, tak na wszelki wypadek.

 Wymyśliłem jednak coś lepszego. Zagraliśmy w orła i reszkę. Orzeł - zobaczymy, reszka - ona zdejmuje jeden element swojej garderoby. 

 Ku mojej nieskrywanej radości moneta nie chciała pokazać nam swojego rewersu ani razu. Moje oczy zachodziły mgiełką, a uśmiech był coraz szerszy. Clara zasuwała z tymi plackami jak DJ. 
 Wymieszała wódkę z wodą i nasączyła spody od ciasta tą miksturą. Mając trudności ze słoikiem dżemu pomogła sobie małym ręczniczkiem. Żadna kuchenna przeciwność losu nie była w stanie jej powstrzymać. Taka dziewczyna to prawdziwy skarb.

 Przez chwilę nawet zapomniała, że siedzę obok i wyglądała na zaskoczoną gdy odezwałem się znienacka. Poprosiła, abym usiadł bliżej i zobaczył jak to się robi. Chłopakom dwa razy powtarzać nie trzeba! - ta nauka była mi w smak.

 Z niesamowitą gracją rozsmarowywała ubitą na sztywno śmietanę na dżemie wiśniowym. To było tak hipnotyzujące! Wodziłem wzrokiem za łyżeczką, a Clara śmiała się ze mnie, że tak bardzo zainteresowałem się tajnikami kuchni.  

 Ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Wyciągnąłem piątaka i graliśmy dalej. Na tym polu to ja byłem asem.

 Na torcie urodzinowym nie mogło oczywiście zabraknąć dekoracji i świeczek. Szarpnęliśy się na te zagraniczne - EIGHTEEN.  Były zajebiste, kolorowe i paliły się jakoś fajniej nawet. Gdyby nie Clara to chyba bym je zjadł. Te polskie też są nawet spoko, ale OSIEMNAŚCIE byłoby kłopotliwe ze względu na Ś i konieczność kombinowania z tym ogonkiem.

 Mama przestrzegała mnie żebym nie bawił się zapałkami, ale Clara pokazała mi dokładnie jak zręcznie i szybko obchodzić się z nimi. Widziałem ogień i czułem ogień. Takie osiemnastki to ja rozumiem!

 Głęboki wdech - w tym momencie moje gałki latały jak na meczu tenisowym: Clara-tort-Clara-tort. Raz tylko zerknąłem na cycki, ale zganiłem się za ten nieroztropny krok, który mógł przekreślić naszą przyjaźń.

 Nasza jubilatka zdmuchnęła wszystkie za jednym zamachem. Były oklaski, szampan i nieskrempowana niczym konsumpcja paluchami. 

Na koniec zapytałem tylko kto chce dokładkę. Clara zgłosiła się nie jedną, a dwiema rękami. Takiemu ochotnikowi nie odmawia się niczego. Było pysznie, ale o tym opowiem Wam innym razem. 100 LAT CLARA!!!

13 March 2011

Cziksy gotują #9

Nie spodziewałbym się nigdy, że jeżdżenie windą może być zdrowsze od chodzenia po schodach. Tak, dokładnie. Dzień po mojej przygodzie czułem, że wracam do formy, a wiosnę czuć w powietrzu, a windą jeździłem tak często, jak to tylko możliwe.

Wracając ze sklepu z butelką tequili wsiadłem jak zwykle do windy, ale z roztargnienia wybrałem parter. Chyba po prostu byłem zmęczony i wcisnąłem odruchowo cokolwiek. Ten pozorny błąd spowodował jednak opóźniony start w górę i pozwolił tajemniczej ręce wkraść się w ostatniej chwili do środka.

Ku mojemu zaskoczeniu i nieskrywanej radości była to sąsiadka z naprzeciwka. Przedstawiła się jako Agnieszka i po kurtuazyjnej wymianie uścisków dłoni zapadło krępujące milczenie.
Kombinowałem jak zagaić rozmowę, a że obydwoje jechaliśmy na ósme piętro miałem jeszcze kika pięter na odwagę. Uprzedziła jednak moją nieudolną próbę szybkim i konkretnym pytaniem o srebrzysty trunek, który kurczowo ściskałem w dłoni.

Uśmiechnąłęm się do niej i zaproponowałem powitanie w nowym bloku, a że do domu niespecjalnie mi się spieszyło wizja spędzenia nawet kilku chwil w towarzystwie tajemniczej Agnieszki wydała mi się bardzo kusząca.
Chciałem zaprosić ją do siebie, ale stanowczo odmówiła twierdząc, że nie znamy się jeszcze tak dobrze.


Postanowiła chyba jednak zrobić wyjątek od reguły i zaprosiła mnie do siebie.

Bardzo uprzejmie prosiła żeby nie zdejmować butów, bo i tak jest bałagan, ale biorąc pod uwagę roztopy za oknem pomnożone przez liczbę psów na osiedlu nie byłem pewien czy podeszwy nie kryją niespodzianki. Zdjąłem buty i wszedłem do środka.

Zsunęła zwinnie płaszcz po czym wskazała krzesło, na którym miałem za chwilę zasiąść.

Wyszczebiotała coś o fantastycznym drinku na bazie tequili i wyjęła kilka rzeczy z lodówki.

Likier bananowy chyba był jej ulubionym. Wyglądałą na bardzo szczęśliwą i powiedziała, że z wielką przyjemnością zaserwuje mi drinka. 

Strasznie zwinnie operowała butelkami zerkając od czasu do czasu na mnie. Zaimponowała mi, nie powiem. Napełniła połowę szklanki czystą tequilą, dolała 50tkę likieru bananowego, po czym wypełniła całość sokiem z granatów. Kilka kropel soku z cytryny, drobno posiekane banany i kilka kostek lodu zwieńczyły dzieło.

Ogromnie ucieszyłem się w momencie gdy upadła jej nakrętka od tequili. "O naturo złośliwa" pomyślałem. Aż mnie ręka zaświerzbiła!

Zaproponowała shota z solą i cytryną, ale odmówiłem w oczekiwaniu na drinka, który wydał mi się znacznie bardziej interesujący. Ona jednak nie potrafiłą sobie odmówić.

Trunek szybciutko rozprzestrzenił się po jej ciele i chyba nieco podniósł ciśnienie w jej tętnicach.

Poczułem się lekko urażony tą otwartością, ale zgoniłem to na tremę z okazji nowej znajomości. Poza tym każdy ma prawo chodzić po własnym domu tak, jak jest mu wygodnie więc przymknąłem oko na rozpiętą koszulę. Smakowałem już łyczek po łyczku zaserwowanego mi drinka i czułem się fantastycznie. 

Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Mąż? Chłopak? Listonosz? Kominiarz?   
Zachowałem jednak zimną krew i nie spanikowałem.

Na szczęście była to tylko sąsiadka z siódmego, która wpadła po szklankę cukru.

Pani Agnieszka miała jednak w sobie jakiś dar przekonywania i wewnętrzny magnes, który nie pozwalał  opuścić jej przytulnego mieszkanka tak po prostu.

Byłem lekko zbity z tropu widząc jak fantastycznie się dogadują i nie wiedziałem już czy to wszystko mi się śni czy dzieje się naprawdę. 

Poszedłem więc do łazienki przemyć twarz. Podnosząc głowę zobaczyłem na glazurze naklejki liestyle* 
Trafiłem chyba lepiej niż myślałem.




Po moim powrocie sąsiadki z siódmego już nie było.
Nie było także bluzki Pani Agnieszki, ale była za to wielka chęć sprawdzenia co tej Pani w głowie siedzi i jak wyglądają pozostałe pomieszczenia.

Sytuacja wydała mi się dość klarowna i nie chodziło ani o masowanie pleców ani prezentację wątpliwej opalenizny...
Uśmiech tego wieczora nie schodził z mojej twarzy już ani na chwilę. 
Życze Wam wszystkim takich sąsiadek! ADIEU!


06 March 2011

Cziksy gotują #8

Pewnego dnia postanowiliśmy odwiedzić zaprzyjaźnione studentki. Traf chciał, że były akurat w domu, świeżo po kąpieli. Przyjęły nas z otwartymi ramionami i zaprosiły do środka. Któż mógł przewidzieć, że z pozoru niewinne spotkanie zamieni się w ucztę dla wszystkich zmysłów...

Spenetrowaliśmy wspólnie kuchnię i z tego, co udało nam się znaleźć postanwiliśmy zrobić coś dobrego. Zupełnie przypadkowo mieliśmy przy sobie mrożone jagody, mus malinowy i butelkę wódki do ewentualnej dezynfekcji ran czy przeczyszczenia blatu.

Monika była w szoku widząc nasz przepis na gofry. Małym uśmieszkiem dała zielone światło dla całej akcji. Wtedy wiedzieliśmy już, że ten wieczór będziemy dobrze wspominać.

Po piętnastu minutach zorientowaliśmy się, że przybłąkał się do nas kot i wszedł z nami do środka. Monika i Martyna pokochały go od pierwszgo wejrzenia. Jak się później okazało cwaniaczek także załapał się na gofry i to te najlepsze sztuki. W międzyczasie zrobił angielskie wyjście i zakosił  buty, ipoda oraz notatki na kolokwium.

Dwa jajka, trochę mąki i proszek do pieczenia wylądowały w jednej miseczce. Małe WAKA-WAKA mikserem czyni cuda - bawiliśmy się nim długo po zakończeniu konsumpcji.

 Olej powinien także zagościć w miseczce z masą gofrową. Konsystencja powinna być   lekkopółpłynna ze wskazaniem na gęsta, taka jak na zdjęciu po prawej.

Monika jest niesamowitą młodą damą. W światku studenckim znana jako "MIARA", popisuje się umiejętnością odgadywania wagi przedmiotów. Podnosząc przybłędę oceniła go na 3,5 kg. Oczywiście nikt jej nie wierzył.

Precyzyjne CHLUP na gofrownicę i długie minuty oczekiwania. Niepewność w oczach studentek na szczęście szybko ustąpiła miejsca wyrazom ulgi i zadowolenia. 

Monika wyjęła świeżutkiego gofra. Udało się!!! Dziewczyny przybiły piąteczki, przytuliły się i klepnęły po pośladkach "na siatkarza" przypieczętowując pierwszego udanego spieka.

 Martynę od samego początku naszej wizyty zainteresował mus malinowy. Kiedy gofry były już na talerzu dała popis swoich umiejętności manualnych.

Jak się okazało - gofrownica była lekko zepsuta i strasznie mocno zaczęła grzać.  Dziewczyny nie mogły już wytrzymać i, ku naszej nieskrywanej uciesze,  zdjęły koszulki.

Patrzyliśmy jak zahipnotyzowani. Z minuty na minutę zimowy wieczór zamieniał się w słoneczny dzień w Kaliforni. Życie jest piękne!!!

Przerwa na peta nie mogła odbyć się bez ploteczek. Monika opowiadała nam długo o swojej bieliźnie. Pokazała nam jak powinna być wykończona bielizna przyjazna ciału. Machaliśmy głowami i cmokaliśmy w gestach aprobaty dla jej wiedzy.


Dziewczyny samodzielnie nałożyły jagódki na gofry, ale zasugerowały, że potrzebują pomocnej dłoni z bitą śmietaną. Z nieskrywaną radością udekorowaliśmy gofry parząc głęboko w oczy duetowi M&M.

Strzeżcie się przed dżemem z kiwi!!! Czasami powoduje niekontrolowany zacisk szczęk. Pech chciał, że trafiło się to także nam, kiedy dziewczęta raczyły się nim bezpośrednio ze słoika.

Ten mały, chwilowy klincz spodobał i się na tyle, że dalsza część kolacji spędziły bardzo blisko siebie, czasami aż nieprzyzwoicie blisko.

  Dziewczyny podobno znają się od zawsze, mają też swój własny alfabet znaków. Nie wiedzieliśmy co znaczy delikatne ukłucie palcem w plecy. Byliśmy nieco zbici z pantałyku, gdy w 3 sekundy Martyna przyjęłą pozycję horyzontalną, a Monika bez krzty skrępowania zamieniła talerz na brzuszek tej pierwszej.

 Później było już tylko ciekawiej i ciekawiej, ale o tym opowiemy Wam innym razem. 
AU REVOIR!!!

  








http://gde-default.hit.gemius.pl/hitredir/id=za.qmOsCfv5UxrouWNRICpdS.h6gl8dPGIefIZ.cEz3.X7/fastid=jjgwuezntntvcynkflcvhhcxwgmx/stparam=lodjiqrmfd/url=